niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział II

Zapraszam do lektury i pozostawienia komentarzy, wszak nic tak nie buduje weny jak opinie czytelników! _____________________________


Rozdział II

Wytrzeźwiała w jednej sekundzie. Chłodne powietrze muskało jej twarz, kiedy biegła do zamku. To akurat było nowe. Mogła bez problemu wejść w środku nocy do szkoły i nie musiała
się obawiać, że ktoś z nauczycieli ją zauważy. W końcu sama była teraz nauczycielką. Ale nie była teraz w stanie zwracać większej uwagi na te subtelne różnice. Nie mogła uwierzyć, że Hagrid ją pocałował. A tym bardziej, że jej się podobało. Nagle zapragnęła bliskości Rona. Bo to pewnie przez to, że była samotna. A w końcu w nim się zakochała. To z nim powinna być tego wieczoru, a nie upijać się... Nie. Musiała przestać o tym myśleć. Dlatego ruszyła w kierunku sypialni, którą zajmował Weasley z Harrym. Może jeszcze nie spali, może mogliby razem powspominać stare czasy. Cokolwiek, aby tylko odwrócić jej uwagę od tego co się stało.
Zdziwiło ją to, że drzwi od ich pokoju były uchylone. Serce natychmiast podeszło jej do gardła. A co jeśli ktoś w tej szkole postanowił kontynuować dzieło Czarnego Pana? Dzieci były podatne na sugestie. Ktoś mógł zechcieć się wyróżnić, albo pokazać swoim rówieśnikom, jakim wspaniałym czarodziejem jest i zechciał skrzywdzić Harry'ego. Ostrożnie zajrzała do środka.
Pierwszym, co rzuciło się Hermionie w oczy była twarz Rona. Znała ten wyraz, który widniał na obliczu jej męża –  sama niejednokrotnie była zań odpowiedzialna. Tym razem to jednak nie jej wyjątkowy talent do seksu oralnego sprawiał, że Weasley wyglądał dziko i błogo jednocześnie. Musiała przycisnąć sobie dłoń do ust, aby cichy, wzbierający w piersi okrzyk nie zdradził jej obecności, bowiem Ron w najlepsze zabawiał się… z Harrym. 
Potter klęczał przed nim, jego głowa regularnie podrygiwała ale był na szczęście zwrócony do Hermiony, której zrobiło się niedobrze, plecami. Targnięta mdłościami wycofała się gwałtownie, a serce waliło jej niczym młotem. Stała tak przez chwilę w miejscu rozdarta pomiędzy pragnieniem wtargnięcia do komnaty i ukróceniem sielanki, a dominującą potrzebą ukrycia się w jakimś zacisznym kącie, w którym mogłaby dać upust wzbierającym emocjom. Ostatecznie jednak oba te pragnienia przytłumiło uczucie furii. Była wściekła nie tylko na Rona ale i na siebie – bo jak mogła być tak głupia i ślepa, aby dopiero mając przed sobą żywy dowód na to, co powoduje problemami w ich związku pojąć, że jest regularnie zdradzana?
Upokorzona własną naiwnością otarła kąciki oczu i odeszła sprężystym krokiem; nogi same poniosły ją do biblioteki. To miejsce zawsze ją uspokajało i pomagało w zebraniu i uporządkowaniu myśli. Póki co nie zamierzała uzmysławiać Ronowi, że wie. Nie zamierzała jednak też dłużej czuć wyrzutów sumienia z powodu tego, co stało się u Hagrida i… cholera. Dlaczego uciekła? Więcej na pewno nie popełni tego błędu. Też jej się coś należy od życia.
Na myśl przyszedł jej pewien pomysł. Wiedziała jak zaspokoić czarodzieja. Musiała być w tym całkiem dobra, skoro podobało się to nawet Ronowi, który… najwyraźniej wolał to samo co jego siostra. Nie wiedziała za to za dużo o olbrzymach. A wiedza, którą posiadła na lekcjach raczej nie zdałaby jej się na za wiele. Dlatego też ruszyła w stronę działu, który był zarezerwowany tylko dla nauczycieli. W końcu miała pełne prawo do zaglądania tam! Znalezienie pozycji, która ją interesowała, zajęło jej dłuższą chwilę.  „Życie intymne magicznych stworzeń”.
Mimo, iż była sama w bibliotece, to nagle poczuła, że powinna się ukryć. Cicho przemknęła pomiędzy regałami, aż w końcu usiadła między nimi tak, że nawet jeśli ktoś postanowiłby wejść do środka, potrzebowałby chyba Felix Felicis aby ją odnaleźć. Otworzyła książkę na spisie treści i odnalazła stronę, która ją interesowała. Przerzucając kartki poczuła, że się rumieni. Cicho wypuściła powietrze z ust. Powoli przesuwała palcami po rycinie przedstawiającej dorosłego, nagiego olbrzyma. Czy to mogło być to czego pragnęła? Wzrokiem jeździła po linijkach tekstu, a jej podniecenie rosło wraz z kolejnymi opisami niemalże bestialskich praktyk tego gatunku. Pomyślała teraz o wrodzonej wrażliwości Hagrida i tego jak wspaniałym połączeniem musiało to być i… Mimowolnie wsunęła dłoń w swoje spodnie, delikatnie pieszcząc się przez cienki materiał majtek. Nie mogła nie czuć swego podniecenia. Ruchy jej palców przyspieszały, aż w końcu zaczęła pojękiwać, nie mogąc się już powstrzymać. Jej wyobraźnia robiła swoje. Przed oczami miała Hagrida. Nagiego, pełnego żądzy, twardego… Niemalże mogła poczuć jak w nią wchodzi.
Doszła, nie hamując już głośnych, obscenicznych jęków. Bez sił opadła na plecy. Ron już dawno jej tak nie zaspokoił. Nawet nie wiedząc kiedy zasnęła. Książka była otwarta na obrazku przedstawiającym kopulującą parę olbrzymów, a ona jeszcze nie wyjęła dłoni z majtek.
Obudziła się po kilku godzinach. Zadowolona, wyspana, zrelaksowana. A przynajmniej do momentu, gdy nie przypomniała sobie, że tego dnia miało się odbyć uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego. Ceremonia rozpoczynała się za niespełna 20 minut, a ona zdecydowanie nie wyglądała teraz na kogoś godnego pełnienia roli nauczyciela w Hogwardzie. Jeśli chciała dobrze wypaść przed uczniami (i Hagridem) to musiała się pospieszyć.
Niespełna 15 minut później Hermionę pochłaniały szaleńcze próby okiełznania włosów. Z frustracją starała się doprowadzić do ładu burzę loków, które po nocy spędzonej w bibliotece zachowywały się zupełnie tak, jakby natchnęła je jakaś tajemnicza siła, dzięki której te stały się dwa razy bardziej niepokorne niż zwykle.
– Hermiono! – rozbrzmiało po drugiej stronie drzwi. – Jesteś gotowa? My z Harrym...
Głos Rona podziałał na kobietę jak płachta na byka. Wetknęła gwłatownie grzebień we włosy (wszak była dopiero w połowie drogi do zwycięstwa nad nimi) i wychyliła głowę z łazienki.
– Nikt cię nie obdarzył przywilejem beztroskiego nachodzenia mojej komnaty, Ronaldzie! – przerwała wywód Weasleya. – I nie musicie na mnie czekać! – dokończyła piskliwie po czym z impetem zatrzasnęła za sobą drzwi oczami wyobraźni widząc, jak Ron w odpowiedzi na ten wybuch wzrusza do Pottera ramionami.
Kiedy jakiś czas później przystrojona w szatę opuszczała progi swojego dormitorium z niezadowoleniem odkryła, że dwójka przyjaciół nie zastosowała się do jej sugestii i czeka. Ubrała twarz w sztuczny uśmiech i starając się ignorować nieprzyjemne dreszcze, które rozpełzały się pod jej skórą na zbyt wyraziste wspomnienie widoku, jakiego uświadczyła ubiegłej nocy zbliżyła się do Rona i Harry’ego.
– Nie musieliście czekać – powtórzyła siląc się na spokój.
– Chyba sobie żartujesz. Co robiłaś przez całą noc w bibliotece? – zapytał Harry.
– Przeklęta mapa Huncwotów, nic się przed wami nie ukryje – zauważyła i ruszyła przed siebie licząc na to, że spostrzegawczość jej przyjaciół jest równie upośledzona co zwykle i żaden z nich nie dostrzegł rumieńców wypływających na jej kark i policzki.
– Co mogła robić? Może i jest teraz nauczycielką ale założę się, że wkuwała – odezwał się Ron. Zrównał się krokiem ze swoją narzeczoną i chwycił ją pod ramię. – Co jest? – zdziwił się.
– Nic, potknęłam się –  odburknęła Hermiona, a Weasleyowi najwyraźniej dla jej nagłego wzdrygnięcia wystarczyło równie banalne usprawiedliwienie. – I jak ty mnie dobrze znasz – dodała z westchnieniem.

Ceremonia rozpoczęcia roku szkolnego przemijała Hermionie na coraz to bardziej niekontrolowanych zerknięciach w kierunku Hagrida. Mężczyzna wyglądał spokojnie i dostojnie, i – ku rozczarowaniu kobiety – ani razu przez cały czas trwania uczty na nią nie spojrzał; a przynajmniej Hermiona go na tym nie zdołała przyłapać.
Kiedy ostatnia przemowa McGonagall dobiegła końca zabrała się za niemrawe dłubanie w talerzu z puddingiem, ale jej myśli niepokornie uciekały w kierunku Rubeusa. Musiała z nim porozmawiać. Najlepiej teraz, zaraz.
– Przepraszam – wymamrotała do siedzącego po jej lewej stronie profesora Flitwicka i wstała. – Hagridzie? Pozwoliłbyś? – zapytała przyjacielsko po tym jak zatrzymała się za zajmowanym przez półolbrzyma krzesłem.
Ku jej zdziwieniu mężczyzna nawet nie był w stanie ukryć zmieszania. Jego, zwykle i tak rumiana twarz, zapłonęła teraz jeszcze intensywniejszą czerwienią. Pomyślała, że może to oznaka tego, że i on spędził noc na podobnych fantazjach, skierowanych w jej stronę. Jednak to, że już po chwili, wydawał się być zdecydowanie niezadowolony z tego, że się w ogóle do niego odzywa, rozwiało te przyjemne przypuszczenia. Skinął jednak głową i zdecydowanie nie elegancko wstał od stołu. Powiedzenie, że wychodząc z jadalni była spięta, byłoby sporym niedopowiedzeniem.  Mimo to, kiedy zobaczyła na sobie pytający wzrok Rona, uniosła tylko dumnie głowę i przyspieszyła kroku. Niech wie co traci.
– Cholibka, Hermiono… – zaczął Hagrid, gdy tylko zamknęły się za nimi ciężkie drzwi – Tamto nie powinno mieć miejsca. Pijany byłem. Nie wiedziałem, że mugole takie silne trunki robią. Gdybym nie żył tutaj, uznałbym, że to czary jakieś.
Miała ochotę kazać mu się zamknąć. To nie tak miało być. Nie tak to sobie zaplanowała. Czemu miłość nie mogła być jak nauka, coś czego rozwiązanie jest pewne i niezmienne? Nie chciała takich niespodzianek.
Półolbrzym dalej się tłumaczył, a ona poczuła, że łzy powoli napływają jej do oczu. Czyli… nie była wystarczająco dobra  dla Rona, dla Hagrida. Zawsze miała najlepsze oceny, a i tak była tylko kujonką, którą można wyśmiać. Mogłaby być nawet najlepszą czarownicą, a i tak pozostawała tylko szlamą. Głośno przełknęła ślinę i odezwała się, siląc na neutralny ton głosu. Byle tylko się nie rozpłakać.
– Dokładnie. To samo chciałam powiedzieć. To był błąd. A ja jestem przecież z Ronem –
stwierdziła i nie czekając już na odpowiedzieć, odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwnym kierunku.
Była rozżalona i wściekła na siebie. Ale nie zamierzała się poddać. Nie tym razem. Była nauczycielem. Miała dostęp do wielu składników. Bez większych problemów mogła przyrządzić eliksir Amortencji. Potrzebowała czegoś od życia. I miała cholernie silne przeczucie, że Hagrid jej to da. Gdzieś za swoimi plecami usłyszała jak uczniowie wychodzą na korytarze, jedni szczęśliwi ze spotkania z przyjaciółmi, inni nieco mniej. Pierwszoklasiści byli zarówno przerażeni jak i podekscytowani. Ona miała to już za sobą. Pragnęła spełnienia i postanowiła je sobie zagwarantować, bez względu na to ile reguł mogła po drodze złamać.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział I

Jeśli ktoś kiedykolwiek chciałby mieć smoka to z pewnością nie byłby to Hagrid. Zwłaszcza jeśli były to małe smoki. Te duże przynajmniej nie dawały złudzeń, że są pokojowo nastawione. Bydle było może i piękne, ale przy pierwszej okazji z pewnością z ochotą zeżarłoby swojego tymczasowego opiekuna. Wcześniej go odpowiednio przypiekając. Za to młode, cholibka, były trochę jak szczeniaki. Chciały się bawić i nie lubiły być ignorowane.
Nie przewidział niestety, że nawet takie, które ledwo wyklują się z jaj będą potrafiły zionąć ogniem. I właśnie tym sposobem, powrócił na nowy rok do Hogwardu z gładko ogoloną twarzą i zdecydowanie krótszymi włosami. Wyglądał przez to o wiele młodziej i nie wzbudzał już takiego respektu jak do tej pory. No ale pracować musiał, a nie ufał zbytnio tym wszystkim eliksirom na porost włosów.
Hagrid zresztą nie był jedynym, który powrócił do Zamku - wielka trójca, która tak dzielnie stawiła czoła Voldemortowi podczas wojny także na powrót zagościła na terenach Hogwartu.
Był to pomysł Hermiony - po tym, jak Harry doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu podczas pełnienia zawodowych obowiązków (a były to obowiązki naprawdę nie byle jakie, albowiem Potter został cenionym aurorem) młoda kobieta uznała, że wsparcie go jest obowiązkiem zarówno jej jak i Rona.
Szczęśliwym trafem dla każdego z nich znalazło się zajęcie adekwatne do umiejętności. No… tak jakby, wszak Weasley nie wyróżniał się niczym poza jaskrawą czupryną i wyjątkową marudnością. McGonagall jednak postanowiła obdarzyć go kredytem niechętnego zaufania i zaoferowała posadę, którą niegdyś piastowała pani Hooch. Harry naturalną koleją rzeczy zajął się nauczaniem Obrony Przed Czarną Magią natomiast Hermiona z łatwością wzięła na swoje barki wykładanie jednego z najcięższych przedmiotów Szkoły Magii i Czarodziejstwa - numerologii.
Do decyzji o powrocie do murów szkoły, gdzie zaczęła się cała ta przygoda z magią, Hermionę popchnęło coś jeszcze. Odkąd dowiedziała się, że jest czarownicą wyobrażała sobie swoje dalsze życie jako coś fascynującego. Tym czasem jej związek z Ronem przypominał każde inne małżeństwo, które żyło na przedmieściach Londynu. Chodzili do pracy, tam oczywiście pełnili ważne funkcje, ale potem wracali do domu, jedli w milczeniu i właściwie to nie odzywali się do siebie. Gdy porzucił pracę w Ministerstwie, miała już nadzieję, że coś się zmieni. Nada to ich życiu trochę świeżości. Jakże się myliła.
W Hogwardzie poprosiła o osobny pokój. Jeśli już miała siedzieć w ciszy, to przynajmniej nie musiałaby się męczyć obecnością drugiej osoby. I możliwe, że liczyła na to, że powrót w tak znane miejsce przypomni Ronowi dlaczego się w niej zakochał. Ten jednak wolał spędzać każdą wolną chwilę z Harrym. Oznaczało to, że musiała znaleźć sobie nowe towarzystwo. Dlatego, kiedy tylko dotarła do niej wieść o powrocie Hagrida z wakacyjnej pracy udała się do niego w odwiedziny, niosąc w ręku butelkę najlepszej wódki z trawą. Mugole może nie mieli pojęcia o magii, ale w kwestii alkoholu nikt nie mógł im dorównać.
Ogarnięta podnieceniem na myśl o spotkaniu z przyjacielem sprzed lat przystanęła przed drzwiami znajomej chatki. Chwilkę wstrzymywała się przed załomotaniem w drzwi, bo niespodziewanie wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem zalały jej umysł powodując uścisk wzruszenia w gardle; obawiała się, że gdyby teraz musiała się odezwać zabrzmiałaby jak przydepnięta żaba. Zamrugała kilka razy odpędzając wzbierające łzy i z szerokim uśmiechem zastukała w drzwi.
Kiedy po ich drugiej stronie rozległ się basowy szczek Kła zagryzła z wyczekiwaniem wargę.
Siedem ciężkich kroków i…
Zamrugała z niedowierzaniem.
- Och, przepraszam, ja…
- Hermiona! Cholibka, myślałem, że nigdy mnie nie odwiedzicie, nicponie!
Zdezorientowana Gryfonka wpatrywała się w gładką twarz ogromnego mężczyzny przed sobą. Głos niewątpliwie
należał do Hagrida. Cała reszta diametralnie nie pasowała do tego co zapamiętała.
Czy Hagrid był przystojny? Na samą myśl zachichotała niczym jakaś zawstydzona pierwszoklasistka. No, ale... bez tej brody i włosów i najwyraźniej w nowych ubraniach, które wcale nie wyglądały jak pozszywane ze sobą szmaty nie wyglądał aż tak źle. Mogłaby wręcz zaryzykować stwierdzenie, że był całkiem atrakcyjny. O ile można tak powiedzieć o półolbrzymie, który przez cały okres nauki był dla niej kimś w rodzaju tego dziwnego wujka, który mimo wszystko był tym ulubionym członkiem rodziny.
- Em.. właściwie to jestem tylko ja - wydukała, przez chwilę czując się autentycznie speszona - Ale co właściwie stało się z twoją brodą?! - zapytała po chwili wyszczerzając się w uśmiechu.
Możliwe, że nie był to najlepszy temat do rozmowy, gdyż mężczyzna niebezpiecznie zmrużył oczy i ewidentnie się zirytował.
- Wyobraź sobie, cholibka, że chciałem zrobić remont tej chaty. No z pensji nauczyciela to niemożliwe było. Dlatego stwierdziłem, że znajomości mam to i jakaś praca na okres letni się załapie. Przyszło mi pilnować smoków, których jaja porzuciły matki. Bydlęta nie mają instynktu macierzyńskiego i potem wykluwa się taki mały smoczek i ani nikt nie nakarmi, ani nie ogrzej - potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie myśl o porzuconych skrzydlatych gadach - No ale bez zbędnego gadania, z takim dzieckiem jest więcej zachodu niż z ludzkim. Siedzie sobie z małym na kolanach, wyobraź sobie, karmie butelką i zanim się zorientowałem, współpracownik wylewał na mnie garniec zupy, bo mi skurczybyk podpalił brodę, cholibka. Za nią poszły włosy. Ledwom uratował te na czubku łba - zakończył swoją wypowiedź niezadowolonym sapnięciem.
Nie do końca wiedziała co mogłaby odpowiedzieć. Przekazać wyrazy współczucia, czy może powiedzieć, że tak wygląda lepiej? Zamiast tego postanowiła zmienić temat. Uniosła butelkę z alkoholem, którą ze sobą przyniosła i pomachała mu nią przed twarzą.
- Może napijemy się za stare czasy i za nowy rok szkolny? - zaproponowała.
- Głupio pytasz! Chodźże do środka - odparł Hagrid usuwając się na bok - Kieł, Kieł! Do nogi! - zawołał bez posłuchu, bo brytan właśnie obficie obśliniał Hermionę, która skwitowała zwierzęcy wybuch entuzjazmu serdecznym śmiechem.
Po tym jak już radość psa opadła na tyle, aby mogła się swobodnie poruszać bez ryzyka bycia powaloną weszła w głąb znajomej izby. Nie mogła się powstrzymać przed zafascynowanym zawieszaniem wzroku na znajomych elementach wystroju, w którym przez lata niewiele się zmieniło. Dla osoby z zewnątrz miejsce zamieszkania Hagrida mogłoby się wydać surowe i bezosobowe - dla Hermiony było ono natomiast drugim najprzytulniejszym miejscem jakie znała, pierwszym był Pokój Wspólny Gryffindoru. Wszystko było jak dawniej tylko...
Świdrujące spojrzenie panny Granger spoczęło na krzątającym się w kuchni Hagridzie, który tak nie pasował do wyobrażenia jakie wdrukowała w swoją pamięć. To niesamowite i fascynujące – pomyślała z zadumą opadając na wysłużoną kanapę, - zmiana uczesania tyle potrafi zmienić...
Nie dane jej było jednak dalej rozmyślać nad wystrojem hagridowej chaty, bo zaraz na stoliku przed nią stanęły dwie ciężkie szklanki, a tuż za nimi kieliszki, znacznie większe od tych do których była przyzwyczajona.
- Cóż to za trunek przyniosłaś? - zapytał z ciekawością i nie czekając na odpowiedź rozlał go do kieliszków.
- Mugolski alkohol. Wytwarzany bez magii, ale... - wychyliła wódkę i popiła ją dużym łykiem soku z dyni - nie ma sobie równych – dokończyła.
Hagrid szybko postanowił jej dorównać. On nie potrzebował popitki. Chyba mu zasmakowało, ponieważ wydał z siebie pomruk uznania i szybko nalał drugą kolejkę. Przez myśl jej przeszło, że mogła wziąć ze sobą więcej niż jedną butelkę
Hermiona w życiu nie spodziewałaby się, że picie z Hagridem mugolskiego trunku może być równie ekscytującym przeżyciem. Niewiedza ta wynikała zapewne z faktu, że panna Granger sięgała po alkohol rzadziej niż okazjonalnie i jeszcze nie zdążyła się przekonać, że spożywanie go w absolutnie każdym towarzystwie może przeistoczyć zwykłe spotkanie w coś, co zapada w pamięci na lata.
Co się tyczyło wspomnień - aktualnie byli na etapie rozpamiętywania; zdążyli już przebrnąć przez szlaban w Zakazanym Lesie na pierwszym roku, Madame Maxime i potajemnie przetrzymywanego w puszczy Graupa. - Hagridzie, a pamiętasz Norberta? - zapytała ze śmiechem.
- To był dopiero skurczybyk!
Wyszczerzyła się jednak wtem tknięta nagłą refleksją posmutniała. Harry i Ron. Każde z tych wydarzeń było w większej lub mniejszej mierze z nimi związane. Teraz nie dość, że nie było tej dwójki razem z nimi to odkąd powrócili do Zamku cała długoletnia przyjaźń drżała w posadach. Nie wiedziała co za tym stoi, starała się możliwie jak najczęściej organizować spotkania całą trójką ale… coś się nieodwracalnie zepsuło. Nie potrafiła powiedzieć co za tym stoi, a na myśl o tej bezradności nagle zapiekły ją oczy.
- Tak, to był skurczybyk - zgodziła się, a jej głos załamał się zdradziecko - Przepraszam - mruknęła zła na samą siebie i starła szybkim gestem łzę z policzka.
- Cholibka, Hermiono, co się stało?
Potrząsnęła głową zerkając na zmartwionego Hagrida. Znajome, błyszczące jak dwa żuki oczy świdrowały ją zatroskanym spojrzeniem; coś w nim sprawiło, że poddała się pragnieniu wyrzucenia z siebie kilku smutków i przytulając się do ramienia gajowego zaczęła:
- Widzisz, Hagridzie… - przemówiła starając się uporządkować myśli, co było irytująco trudne w jej aktualnym stanie. - Widz… - podjęła na ponów ale nagłe czknięcie przerwało jej wypowiedź. Roześmiała się przez łzy na chwilę zapominając o przedmiocie troski. -...isz - dokończyła, gdy opanowała napad wywołanej alkoholem wesołości - Pozmieniało się. Zawsze myślałam, że te wszystkie szalone rzeczy, które razem przeżyliśmy sprawią, że już zawsze będziemy nierozłączni - przyznała z goryczą. - Ależ byłam naiwna! - podsumowała wtulając się mocniej w przyjaciela - Harry i Ron mnie nie potrzebują...
- Głupoty gadasz! - zaoponował Hagrid, a jego ciężka, wielka dłoń zaczęła uspokajająco głaskać Hermionę po włosach - Nigdy nie uwierzę żeście tak się porozłazili w swoje strony. Przemówię im do rozsądku, no! - żachnął się przestając gładzić głowę Gryfonki - Już, uśmiechnij się, bo zaraz się do Zamku przejdę zrobić z nimi porządek - zagroził na co Hermiona zachichotała zagryzając wargę i zadarła głowę spoglądając błyszczącymi od łez oczami na Rubeusa. Raptownie spoważniała.
- Hagridzie… - odezwała się nie mogąc oderwać zahipnotyzowanego spojrzenia od jego twarzy. Był taki piękny… Nigdy wcześniej tego nie widziała, dlaczego? Czy to przez alkohol nagle stał się kimś innym w jej oczach? Nie… Jeszcze będąc trzeźwa czuła się dziwnie onieśmielona tym nowym Hagridem.
Nim się zastanowiła co robi pozwoliła swojej dłoni przesunąć się w niepokojąco intymnym geście po jego ramieniu; wyczuła pod warstwą ubrań stalowe mięśnie, o które nigdy wcześniej go nie podejrzewała. To odkrycie sprawiło, że bez reszty zapomniała o niedawnych zmartwieniach. Zrobiło jej się przyjemnie i gorąco, i…
Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, by zapomniała o całym otaczającym ją świecie. Jej oddech wyraźnie przyśpieszył, a ona na krótki moment poczuła się jakby wciąż była młoda i głupia. Była skupiona tylko na jednym, a potem poczuła na swoich ustach ciepłe wargi mężczyzny. Chciała coś powiedzieć, ale zanim głos opuścił jej krtań, poczuła jak ten lekki pocałunek niemal rozsadza ją od środka. Natychmiast się odsunęła i bez słowa wybiegła, pozostawiając za sobą otwarte drzwi od chatki. 

________________________________________________________________________

No, to tyle na początek. Piszcie jak wam się podobało! Mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się jak najszybciej ;))